czwartek, 10 marca 2016

Oby do wiosny

Częstotliwość wpisów na moim blogu jest tak powalająca, iż mój blog stał się  miejscem jedynie dla wytrawnych wielbicieli mojego podróżniczego i blogerskiego talentu ;)
No cóż, spójrzmy prawdzie w oczy, niesystematyczna ze mnie pisarka, ale mam nadzieję, że treść choć odrobinę zrekompensuje czytaczom oczekiwanie. Biorę na klatę wszelkie zażalenia ;)
Ale jak to określiła moja przyjaciółka, jest to blog ekskluzywny, kawior a nie jakaś tam kajzerka ;)
Tiaaaa, grunt to znaleźć dobre wytłumaczenie dla swojego lenistwa.


 Można rzec, że zapadłam w zimowy sen, jak przystało na berlińskiego niedźwiedzia (gwoli wyjaśnienia: ten obecny jest w herbie Berlina), mniej zwiedzałam, więcej spałam, odrobinę się podtuczyłam, aż w końcu poczułam w powietrzu upragnioną wiosnę i impuls do pisania wrócił ;)

I jak to zwykle u mnie bywa, znów przytłoczę Was ogromem zdjęć z różnych bajek, które są jedynym dowodem na to, że czasem budziłam się z zimowego snu i coś tam zobaczyłam tu i ówdzie.

No to w drogę. Delektujcie się, smacznego :)

Pierwsze ówdzie przenosi nas jeszcze do grudnia, do Polski  i pięknego Wrocławia, który widziałam 
i zwiedzałam pierwszy raz w życiu. Jakoś dotąd nie było okazji. No i tu zachwytów nad pięknem wrocławskiego rynku nie będzie końca. Można się zakochać. W związku z porą zwiedzania załapaliśmy się na przedświąteczne  zamieszanie, stragany, zapachy, wesołe miasteczko, grzane wino i całą masę przedświątecznych emocji oczekiwania na najpiękniejsze święta w roku.

Bo jeśli Boże Narodzenie to tylko w Polsce, tylko u kochających rodziców i wspaniałej rodziny. Żaden Berlin nie zastąpi mi tego uczucia najsilniej odczuwanego właśnie w rodzinnym domu. 

Mam nadzieję, że zdjęcia pięknego Wrocławia przekonają do jego zwiedzenia wszystkich tych, którzy jeszcze go nie widzieli. Gorąco polecam :)






Grzane winko :) 




















Przy okazji pobytu w Polsce dane mi było doświadczyć przejażdżki Pendolino. Nie powiem, wygodnie, czystko, szybko, przyjemnie. Za bilet z Wrocławia do Warszawy zapłaciłam bodaj 130 zł, więc cena też dość rozsądna. 

Kierunek Warszawa, a wszystko po to, by spotkać się z przyjaciółmi i najważniejsze - na własne oczy zobaczyć wystawę projektu (plakatów) "Epoque historia sztuki, folk i rękodzieło", który współtworzyłam z duetem Jeziorska&Łęczycka oraz fotografką Kasią Filipowicz. 

Dumnam :) Niemal jak paw :) 

Może wystawa nie mieściła się w typowej galerii sztuki, jedynie plenerowej, ukrytej  w podwórzu między kamienicami w warszawskim centrum, ale sam widok plakatów w wielkim formacie napawał mnie ogromną radością i uczuciem wykonania fantastycznej roboty. 

Przyjemne uczucie, jak cholera :)







 A tak wyglądają wszystkie zdjęcia z sesji zdjęciowej. 




Mam nadzieję, że dane mi będzie jeszcze kiedyś doświadczyć tego uczucia spełnienia i sukcesu ;) 

Wszystkim współtwórcom projektu baaaaaardzo dziękuję za to uczucie :)


Zanim zabiorę Was na małą wycieczkę po Niemczech (no nie całych oczywiście), to na chwilę przenieśmy się do Berlina, wszak o nim pisać powinnam tu najwięcej. 

Sztuki do oglądania, podziwiania, krytykowania itp. tu nie brakuje. Czai się niemal na każdym kroku, nawet na  codziennie zadeptywanej ulicy. I to jest w Berlinie fajne, pełno różnych artystów wszelakiego  kalibru i maści występujących dla mas po prostu na ulicy. 
Najbardziej lubię muzyków oczywiście, a zwłaszcza tych, którzy grają na niekonwencjonalnych instrumentach typu plastikowe pojemniki i wiadra. Nie poczyniłam niestety żadnego zdjęcia ani nagrania, ale postaram się to nadrobić w najbliższym czasie. Warte zobaczenia. 

Drugim rodzajem artystów ulicznych są  malarze przelewający swój talent wprost na asfalt za pomocą kredy. Sztuka trwała tylko do pierwszego deszczu, ale tę udało mi się uchwycić choć na jednym zdjęciu. 



Jest i sztuka przez duże S. Ai WeiWei,  chiński artysta przybyły do Berlina po kilku latach aresztu domowego w swoim kraju za niekonwencjonalne metody krytykowania ustroju w ojczyźnie, tu tworzyć może swobodnie...i z rozmachem. 

Jego najnowsza instalacja bezpośrednio odnosząca się do trudnej, niemal tragicznej sytuacji tych, którzy za wszelką cenę, nawet życia,  uciekają ze swoich ojczyzn ogarniętych wojną i zmierzają ku wolności. Temat uchodźców jest tematem bardzo gorącym w całych Niemczech. Ale dotyczy nie tylko nich, temat jest globalny i do tego odnosi się najnowsze dzieło Ai WeiWei. 

Co ciekawe jeszcze na jesieni udało się nam go spotkać zupełnie przypadkiem podczas spaceru. Przyznam, że ja nieobeznana w świecie sztuki jak mój małżonek, po raz pierwszy wtedy o nim usłyszałam ;) Ale mąż poznał, zaczepił i namówił do zdjęcia. Tak oto i ja już wiem kto zacz i co tworzy ;) 




Instalacja z kamizelek ratunkowych i pontonu autorstwa Ai Wei Wei przy Gendarmenmarkt. 

Jak już jesteśmy w tej okolicy, to wytrawni smakosze czekolady koniecznie muszą udać się do firmowego sklepu Ritter Sport :) 

Można poczuć się jak w czekoladowym niebie. Boski produkt w opakowaniach wszystkich kolorów od podłogi po sufit. Bajka. Raj dla dzieci i nie tylko. Taka ilość smaków, że ciężko się zdecydować, co wybrać. 
Dla tych którzy mają nieco więcej czasu polecam na chwile stanąć w dłuższej kolejce 
i przygotować czekoladę wg własnego przepisu.
 Ja uwielbiam i polecam czekoladę z orzeszkami Macadamia (tak jak we wcześniej wspominanych  lodach  przy Hakeshermarkt) oraz czekoladki rumowe. Niebo w gębie. 








Jeśli Berlin, jeśli muzeum,  to koniecznie Pergamon. Podczas ostatniej próby zwiedzenia tego miejsca skutecznie zniechęciła nas kolejka na 1,5 godziny stania. Ale okazja się znalazła. Wizyta przyjaciół w Berlinie to dobry pretekst, by zrobić podejście nr 2. Najlepiej jest zarezerwować  
i wykupić bilety przez internet, co ustrzeże nas przez nieprzyjemną niespodzianką rodem z PRL ;)

Oj warto! Piękne, ogromne, z rozmachem i wspaniałymi eksponatami z czasów jeszcze przed Chrystusem. Zresztą sami zobaczcie. 


































No i zawsze znajdzie się eksponat, który  głęboko zapada w pamięć i łagodzi zmęczenie zwiedzaniem ;) 



Chociaż o zmęczeniu raczej nie może tu być mowy. Muzeum zwiedza się przyjemnie i dość sprawnie. Największe wrażenie robi oczywiście poziom 0, gdzie zgromadzono eksponaty kultury europejskiej, chrześcijańskiej. Poziom 1 poświęcony jest kulturze islamskiej, a eksponaty są wiele skromniejsze i nie robiące takiego wrażenia.

Ale muzeum warto zobaczyć całe. Polecam. 


A teraz krótka wycieczka w głąb Niemiec. 
Przystanek pierwszy - Norymberga. Ładna, ale nie powala urodą. 
W związku z tym, że zwiedzaliśmy ją w przelocie, to zobaczyliśmy jedynie rynek i zajrzeliśmy do kościoła św. Sebalda.

  Rynek ogromny, targowy, a kościół  zachwycający . 






Kościół św. Sebalda (poniżej)











Przystanek nr 2 - Monachium. 
Przepiękne, czyste i pełne zbytków miasto. Zdecydowanie warte zobaczenia. 
Po pierwsze rynek. 










Zadaszenie ekskluzywnej  galerii  handlowej znajdującej się zaraz przy rynku 




Wnętrze Katedry Najświętszej Marii Panny. O wiele mniej imponujące niż kościoła w Norymberdze. 





Jako że byliśmy w Monachium z dziećmi, to plan naszej wycieczki przewidywał głównie  miejsca dla nich interesujące. Między innymi Deutches Museum, wypełnione zabytkowymi łodziami, samolotami i ciekawostkami technicznymi z dawnych i współczesnych czasów. 









Było coś dla dzieci, teraz coś dla tatusiów ;) PIWOOOOOO!!!!!!

Monachijskie rozlewnie piwa słyną na cały świat z wybornego smaku tegoż trunku. O dziwo, ich regionalne piwo jest niemal nie do dostania poza regionem, zatem będąc w Monachium trzeba "upić" się tym smakiem na zapas. 

W wielu miejscach Monachium można spotkać knajpy rozlewające piwo z drewnianych beczek. Rumor, gwar, tłumy, pobrzękiwanie kufli, dość wyraźny i nieco uciążliwy zapach ciężkiego jadła, ale do takiej karczmy zajrzeć trzeba, zwłaszcza gdy lubi się piwo. 

Ja nie lubię, ale dzielnie towarzyszę mężowi, wychylając szklanice niemieckiego wina ;) 








Trzydniowy pobyt w Monachium sprawił, że przez kilka dni po powrocie nie mogłam już patrzeć na mięso, a moja dieta przybrała charakter sałatkowo-warzywny  ;) 

No ileż można jeść mięso i mięso, ale w karcie dań kuchni niemieckiej niestety głównie zupa gulaszowa, kotlet, kaczka lub kawał mięsa w sosie. Do tego obowiązkowo ziemniaki lub kluchy, kapusta, no i piwo ;) 

Oj nie, to nie dla mnie ;) 



Przystanek trzeci - Klasztor w Andechs, około 40 km od Monachium. 

Bawaria pełną gębą. Ponoć najpiękniejszy rejon Niemiec. Było mi tak zimno, że trudno mi się było odnieść do otaczającego mnie piękna z aprobatą, ale zapewne w bardziej sprzyjających okolicznościach temperaturowych byłabym zachwycona krajobrazami i sielskością otaczającej mnie przyrody. 



Klasztor w Andechs została nam polecony przez naszego znajomego jako miejsce, gdzie można napić się najlepszego piwa pod słońcem ;) 

Testerem owego smaku był oczywiście mój szanowny małżonek, który potwierdza, iż doświadczył nieba w gębie...a ja jako poboczny obserwator potwierdzam, iż widziałam ekstazę na jego twarzy ;) 

"Andechs Helles" - nazwę tego piwa trzeba zapamiętać i koniecznie spróbować, jeśli tylko będziecie mieli taką okazję. 


Ale aby napić się tego cudownego napoju trzeba wspiąć się na niemałą górkę, przy okazji zwiedzając przepiękny barokowy kościółek. 





I na koniec przysłowiowa wisienka na torcie. 

Od początku mojego pobytu w Berlinie, jestem (dość) wierną fanką programu o nazwie "Frauentauch", czyli wymiana żon. 
Taki mój bezbolesny (no powiedzmy) sposób na spontaniczną naukę języka przy okazji porannej kawy. 

Program zaskakuje, a czasem szokuje. Poza bardzo brzydkimi (nie wszystkimi, ale częstotliwość jest jednak spora) Niemkami, delikatnie mówiąc bałaganem w ich domach (nie wszystkich to fakt, wrzucanie do jednego worka byłoby bardzo krzywdzące), nieletnimi matkami, facetami na notorycznym bezrobotnym, ostatnim hitem jest wymiana z udziałem transwestytów (panów przebranych za panie).

 To tylko w Niemczech ;) 




Ubaw po pachy, gdy "pani" przebrana w strój pokojówki, w szpilkach i obowiązkowym kieliszkiem szampana w ręce chciała posiąść wiedzę od zwyczajnej pani domu, jak się dba o porządek ;) 



I tym oto rozrywkowym akcentem kończę mój wpis, upajając  się uczuciem iż wiosna tuż tuż, a co za tym idzie już niedługo święta i wizyta w Polsce :) 

Zatem Froche Ostern , wesołych Świąt Wielkanocnych :)