wtorek, 22 września 2015

Mein erster Monat in Berlin

....czyli mój pierwszy miesiąc w Berlinie i totalny misz masz wszystkiego ;)


  Miło mi słyszeć, że mój blog zyskał już pierwszych fanów :) Tania skorzystała z polecenia salonu fryzjerskiego i wyszła z niego bardzo zadowolona, natomiast Ewa z Przemkiem powtórzyli mój tour de Powiśle po knajpach i również nie szczędzili mi pochwał za rekomendację :) Inni zaś, mimo że jedynie "czytacze", dopraszają się częstszych wpisów ;) Hmmmmm, chyba powinnam nad tym pomyśleć, bo dzisiejszy wpis zbombarduje Was ilością zdjęć, informacji i bałaganem wszelakim, bowiem nazbierało się tego. Moje dzieci już zaczynają ze mnie drwić, że pstrykam zdjęcia jak opętana. "Cooo, znowuuuu na bloga????" A tak, przecie caaaaały świat czeka na moje wypociny ;)

   Już za chwilę, już za momencik mija miesiąc, jak porzuciłam Warszawę na rzecz Berlina. Miesiąc dość intensywny, intrygujący, pełen nadziei i obaw, planów zrealizowanych i niezrealizowanych, bitew zwycięskich i przegranych...
   Mam nadzieję, że nikogo nie rozczaruje moje podsumowanie, że Berlin jest absolutnie niezwykły, gdy odwiedza się go sporadycznie, ale gdy już się w nim mieszka i  zakrada się paskudna codzienność, Berlin nieco traci na swej atrakcyjności ;) Nie jestem rozczarowana, zawiedziona, co to to nie. Postanowiłam, że pomiędzy sprzątaniem, gotowaniem, praniem, wyprowadzaniem psa
 i pomocą dzieciom w nauce, będą zdobywać go krok po kroku - każdego dnia szukając jego magii ;) 

   Prawdę mówiąc, nie wiem, od czego zacząć...

   Pogoda, hm, czasem wydaje mi się, że jestem w Londynie ;) Pada prawie codziennie, więc bez parasola ani rusz i zrobiło się jakby jesiennie. Szkoda, bo zwiedzanie pogodnego Berlina jest o wiele przyjemniejsze niż dżdżystego (ciekawe jak wymówiliby to Niemcy ;) ), więc nie ulegam lenistwu
 i nabijam kilometry przemierzając go wzdłuż i wszerz.

 A jak najlepiej zwiedzać Berlin? Oczywiście na rowerze :)


Oczekując na mój ukochany rower, który dojedzie do mnie w tym tygodniu (jeśli trzymać za słowo mojego dość niesłownego męża ;) ) wysługuję się pożyczonym w hotelu naprzeciwko domu (12 euro za dzień). 
Zwiedzając ulice Mitte natknęłam się też na taki, mało praktyczny, ale jakże uroczy :)


Można też pokusić się o wypożyczenie super nowoczesnych dwukołowców segway'ów, ale to już chyba droższa zabawa.



Alternatywą dla roweru może być pachnący przeszłością trabancik. Podczas ostatniej przejażdżki rowerowej mijałam całą ich gromadę w przeróżnych kolorach. Kierowcy wyglądali na przeszczęśliwych, więc chyba gra jest warta świeczki. Kto wie, może i ja się kiedyś skuszę :)



No ale co zwiedzać. Obowiązkowo i na pierwszym miejscu - wyspę muzeów, składającą się z pięciu wspaniałych budynków, przepastnych w dzieła sztuki sięgających milionów lat jeszcze przed Chrystusem. 


Pod tym adresem znajdziecie wszelkie informacje. Najlepiej jest rezerwować bilety przez internet na określoną godzinę, by uniknąć np. dwugodzinnej kolejki do Pergamonu (mnie czas oczekiwania dostatecznie zniechęcił, więc muzeum pergamońskiego nie zwiedziłam, zostawiając go sobie na później).

Nie zwiedziłam również jeszcze Muzeum Bodego, choć znajduje się  najbliżej mojego domu. Pod jego murami każdej niedzieli rozpościera się wężyk stoisk ze starociami, gdzie za kilka euro można wyszukać prawdziwe cuda (jeśli ktoś lubi starocie). Pamiętam czasy mej miłości do staroci i antyków i coniedzielne wycieczki na Koło. Trochę mi już przeszło, a i targ z Koła chyba już zniknął, ale w Berlinie fascynatów starociami nie brakuje.


W zeszły weekend tuż za straganami, natknęliśmy się na niezwykłego muzyka grającego na kieliszkach. To była prawdziwa uczta dla ucha. Zresztą posłuchajcie sami :)




Z pięciu muzeów dotąd widziałam jedno - Starą Galerię Narodową. Zeszło weekendowym planem był Pergamon, ale plany są po to, by je zmieniać (zwłaszcza jak jest kolejka), więc powędrowaliśmy do Nowego Muzeum (otwartego w 2009 roku), gdzie główną atrakcją, przeniesioną z Pergamonu, jest popiersie przepięknej Nefretete.  


Dla maniaków "selfi z czym popadnie" ostrzeżenie - w sali, gdzie wystawiona jest Nefretete, nie można robić zdjęć, więc selfi z królową odpada ;) Moje zdjęcie pochodzi ze sfotografowanej pocztówki, nie obawiajcie się, nie narobiłam "siary" ;)

Co poza Nefretete kryje Nowe Muzeum? 

Mumie...




 Ściany pokryte hieroglifami...


Biżuterię, którą Schlimann odkrył szukając wyśnionej Troi...


... a którą potem podarował żonie.


Są rzeczy, na które w muzeach zwracam szczególną uwagę, a mianowicie biżuteria :) 
Fascynuje mnie, jak w danym czasie upiększały się kobiety (choć historia pokazuje, że nie tylko one potrzebowały błyskotek, by czuć się atrakcyjniejszymi). 

Tu np. biżuteria znaleziona na terenie Polski w Prądach 
w woj. Kujawsko - Pomorskim, powstała na przełomie 11 i 12 wieku.


Gdy przebieżka po muzeum przybiera nieco męczący tor (nie ukrywajmy, każde muzeum potrafi zmęczyć ;) ) szukam wśród eksponatów takich, które dodadzą mi energii, np. mnie rozbawią ;) 


Pocieszny dziadziunio, prawda? ;)

To co w berlińskich muzeach jest absolutnie zachwycające, to budynki.
 Przestronne, z rozmachem i oddechem, niezwykłe. 


Jeśli ktoś marzy o prywatnej Nefretete, to za parę euro może ją nabyć w muzealnym sklepiku ;) 



Podążając ścieżką muzeów, kolejne które odwiedziłam, choć trudno mi rzec, czy je polecam do zobaczenia ;) Po pół godzinie zwiedzania można już być nim zmęczonym, żeby nie rzec znudzonym, bo pomimo wielu wspaniałych eksponatów jest dość sztampowe. Muzeum Historyczne Niemiec. 

Oczywiście znów przepiękna architektura. 
Pięć rzeczy, które zwróciły moją uwagę w wyżej wymienionym muzeum to: 

1. Absolutnie genialna mapa multimedialna pokazująca zmiany terytorialne na terenie Europy od 117 roku aż po współczesność. Serce ściska się na widok znikającej na moment z mapy Polski. 


2. Zbroja rycerza z gustowną "osłoną" na rodowe klejnoty ;) 


3. Demoniczna wręcz lalka  - pojemnik na zabawki kuchenne dla dziewczynki z 1850 roku ;) Brrrr.


4. Przepiękna figura Chrystusa wyrzeźbionego w drewnie 


5. Poza biżuterią zawsze zwracam uwagę na faktury materiałów na obrazach. Zachwyca mnie jak można za pomocą pędzla i farb uchwycić rodzaj materiału, w który przyodziany był model. Niezwykłe. Tu Maria Teresa w ujęciu z 1745 roku. 


Dla chcących nieco innych wrażeń muzeum oferuje wystawy alternatywne, np. taką ;) 


Po zwiedzaniu Muzeum Historycznego czułam się dość zmęczona ;)
 No może nie na tyle, by walić głową w mur, ale byli tacy, którzy dobitnie wyrażali swoje zdanie ;) 


Podczas ostatniego wpisu zaplanowałam i obiecałam  zwiedzanie synagogi. Słowa dotrzymałam, ale szczerze mówiąc już dawno nie przeżyłam takiego zawodu, jak podczas tej wyprawy. 
Za czasów swej świetności, a przede wszystkim istnienia (o czym za chwilę) synagoga na pewno zachwycała swą potęgą i wyglądem. Teraz po prostu jej nie ma!!! Widoczna z ulicy fasada budynku zwieńczona piękną kopułą, to wszystko, co zostało z ogromnego kiedyś budynku. Do zwiedzania pozostała jedynie sala (dumnie zwana muzeum), mieszcząca ocalałe elementy budowli i pamiątki oraz kopuła. Krótko mówiąc, jestem straszliwie rozczarowana... i zła, że oszukuje się ludzi obietnicą zwiedzania synagogi, której tak na prawdę nie ma. 

Nie wszystko złoto, co się świeci ;)


Tak było.


To chciałam zobaczyć. 


Ale budynek od tyłu niestety wygląda już tak.


To co zostało. 



W okolicach Mitte jest kilka budynków związanych z kulturą żydowską. Wszystkie obwarowane są ochroną policji. Czyżby był problem z nietolerancją judaizmu w Niemczech? 
Ulicami Berlina, a przynajmniej w jego centrum, przewija się tyle różnych narodowości, że trudno byłoby podejrzewać kogokolwiek o nietolerancję. Spora część to oczywiście turyści, ale sami Berlińczycy są wielu nacji, kolorów skóry, odmiennych od reguły sposobów na prezentowanie własnego ja. Ogromna liczba osób ma tatuaże (również takie, które pokrywają znaczną część ciała wkraczając nawet na twarz). Noszą się bez zwracania uwagi na modę. Włosy często mają pomalowane na czerwono albo niebiesko. Jest kolorowo :) I nikogo to nie peszy, dziwi, szokuje. Tylko ja ukradkiem obserwuję ;) 


Skrycie myślę o małym tatuażu, pamiątce z Berlina, ale jak na razie brak mi odwagi, a przede wszystkim pomysłu ;)

Wracając do zwiedzania. Następnymi obiektami w kategorii "must see in Berlin" (które mam nadzieję zrealizuję w najbliższym czasie) będą:

1. Reichstag


2. Katedra


3. Friedrichstadt Palast :) 


Wielkie taneczne show, na które się wybieram wystawiane jest do przyszłego roku, więc mam nadzieję, że się załapię :)


W Warszawie mamy Łazienki Królewskie, Berlińczycy mają GroBer Tiergarten.
 Park jest przeogromny i co miłe, dostępny w całości dla rowerzystów i posiadaczy psów :) 


 Warto go zjechać rowerem przy okazji zaliczając Bramę Brandenburską.


Przy okazji weekendowej wycieczki można natknąć się np. na przedłużającą się imprezę wieczoru kawalerskiego :)


Tym "przeuroczym" panom Polska na szczęście kojarzyła się z Robertem Lewandowskim a nie wódką, jak zwykliśmy słyszeć wcześniej ;) 

Berlin to miasto niezliczonych galerii sztuki współczesnej. Na ulicy, którą codziennie przemierzam
 z córką odprowadzając ją do szkoły, jest ich około 10. Nie przesadzam. Zastanawia mnie, z czego ci artyści się utrzymują, bo tłumów w nich nie widać, a i sztuka często jest raczej alternatywna ;) 
Nie to żebym nie ceniła sztuki współczesnej, prawda jest taka, że nie bardzo ją rozumiem i nie umiem odebrać ;) Ale nie ignoruję, zwiedzam i wyrabiam sobie własne zdanie ;) 

Niespodzianie okazało się, że nauczyciel plastyki mojej córki też aspiruje do miana artysty i ma swoją wystawę. Nie omieszkaliśmy jej odwiedzić. Odbiór sztuki pana, którego nazwiska niestety jeszcze nie zapamiętałam, pozostawiam waszej ocenie :) 





Alexanderplatz - tam zmierzają ci, którzy chcą z bliska zobaczyć wieżę telewizyjną, ale również ci, którzy głodni są shoppingu :) 
Odkąd przyjechaliśmy do Berlina częstym widokiem były rzesze pieszych z torbami Primark'u. Moja przyjaciółka Jusia odkryła ten sklep przy jednej z wizyt w Berlinie i nie mogła wyjść z podziwu niskich cen. Ilość obserwowanych papierowych toreb w rękach zwiedzających ostatecznie przekonały mnie, że i ja muszę tam zajrzeć ;) 

Ceny niesamowite - bluzki za 3 euro, spodnie nawet po 7, kurtki do max 20 euro. WOW!!!

 Jeśli miałabym porównać jakość produktów tej marki do mi znanej, to są to rzeczy podobne do H&M, C&A, choć mój syn twierdzi, że wyglądają dużo lepiej niż przeze mnie wymienione. 
W każdym razie ceny przyciągają.


Wszyscy mają torbę z Primark'u, mam i ja ;)


Primark jest rzeczywiście tani, ale produkty w sklepach spożywczych, chemia, kosmetyki wydają się być nieco droższe niż w Polsce. A wszystko za sprawą euro. Wszyscy zaokrąglają do euro, a dla nas to już (w zależności od kursu) minimum 4 złote. Trzeba stale w głowie mieć przelicznik, bo niewinnie wyglądające 3 euro za gałkę lodów w mojej ulubionej lodziarni, 
to już polskie 12 złotych ;) 

Nadal nie mamy kuchni, ale rozczaruję was, parówek nie gotuję już w czajniku elektrycznym ;) 
Ten przeszedłszy kilkukrotne odparzanie nadal służy nam w celach gotowania wody. Na czas oczekiwania na płytę i piekarnik posługuję się metalową płytą na prąd zakupioną w Saturnie
 i niejednokrotnie wspinam się na wyżyny moich kulinarnych umiejętności posługując się jednym "palnikiem" ;) 

A teraz coś dla wielbicieli mojego "artystycznego" talentu ;) Szyję, zdaje się dużo więcej niż 
w Warszawie, więc można rzec, że Berlin mi służy :) Na tapecie kontynuacja projektu epokowych kolczyków. 4 pary powstały podczas ostatniego miesiąca (Empire i Biedermeiery jeszcze nie publikowane na fb) :) 



Ciekawych przebiegu prac nad epokowym projektem odsyłam do mojego fp:


Rangę mojej pracy podnosi fakt, iż moje kolczyki są częścią większego projektu duetu Jeziorska-Łęczycka. 22 listopada w oranżerii Pałacu w Wilanowie odbędzie się widowisko modowe pt.: "Blichtr & Glamour - pokaz mody końca Belle Epoque i Dwudziestolecia Międzywojennego" jako zwieńczenie akcji Młodość dla Doświadczenia. W sukniach zaprojektowanych i uszytych przez Ulę i Martynę oraz w moich kolczykach wystąpią dziewczyny z programu Debiutantki :)


Tak więc jest się czym pochwalić ;) 


Podsumowując, mam się dobrze, a nawet nieźle. 
Jedno w czym nawaliłam, to nauka języka ;) 
Ale poprawię  się i już wkrótce zapiszę na kurs niemieckiego, obiecuję :)


TSCHUS
 (szlag, nie mam "u umlautu" na klawiaturze) ;)

No to w takim razie - CZEŚĆ :)





wtorek, 1 września 2015

"Meine erste Woche in Berlin"

  

Klamka zapadła, rzekło się A, więc jest i B, czyli Berlin. Od środy zeszłego tygodnia jestem berlinianką ;) Mam za sobą nierówną walkę z pakowaniem i przeprowadzką, kosztem nieprzespanych nocy, bólu kręgosłupa i niekończącego się morza kartonów jeszcze w Warszawie i już w Berlinie. 
Ni w ząb nie szprecham po niemiecku poza podstawowymi zwrotami grzecznościowymi, przedstawieniem się, powiedzeniem ile mam lat (tu mogę pofantazjować ;)), gdzie mieszkam i że mam psa, dzieci i męża. Uhuuu, niewiele tego, więc czeka mnie dłuuuuuuga droga nauki, albo
 i jeszcze dłuższa. Na szczęście większość Niemców mówi po angielsku, no chyba że jest się hausmaisterem lub hydraulikiem, wtedy przydaje się mąż poliglota ;) lub stara jak świat komunikacja na migi. Nagłe potrzeby zmuszają mnie do przyjaźni w wujkiem google tłumaczem lub papierowym słownikiem. Niby mam trzy dyplomy, ale w sytuacjach, gdy kompletnie brakuje mi umiejętności powiedzenia tego, co chcę powiedzieć, czuję się makabrycznie niedouczona ;) 
Nic to, co nas nie zabije, to nas wzmocni. Małymi kroczkami zbuduję swój inteligentny obraz na nowo ;)

  Jutro mija tydzień mojego berlińskiego życia, czas na małe podsumowanie pierwszych wrażeń :)
Po pierwsze, jeśli tracić serce dla jakiejś berlińskiej dzielnicy to z pewnością powinna to być Prenzlaur Berg - zagłębie kamienic z pięknymi bramami, różnistymi knajpami, uroczymi uliczkami
 i tym niezwykłym klimatem, że chce się tam bywać, spacerować, degustować, ładować akumulatory. 
Jestem totalnie urzeczona bramami kamienic. Co trzecie wejście do budynku w dzielnicy Prenzlauer Berg to istne dzieło sztuki. Codzienna przyjemność wchodzenia przez takie drzwi warta jest grzesznego uczucia zazdrości.






Mi przyszło mieszkać w dzielnicy Mitte (berlińskim centrum), któremu również nie brakuje uroku, jedynie jest w nim nieco głośniej i tłoczniej od turystów ;)
Na co należy uważać przechadzając się po berlińskich ulicach? Na ROWERZYSTÓW!!!!!!! 
Są wszechobecni, pojawiają się nie wiadomo skąd i prują po ulicach z dużą prędkością. Nie jest trudno być potrąconym przez rowerzystę, którzy na ulicach czują się panami świata, więc oczy trzeba mieć wokoło głowy. Komunikacja rowerowa ma oczywiście swoje dobre strony. Cały Berlin można zjeździć rowerem, wypożyczalnie i miejsca postojowe dla rowerów są niemal na każdym rogu. Ekologicznie i zdrowo, popularne nawet wśród panów w gajerkach i wypucowanych bucikach. 



Z trudem nauczyłam się nazwy ulicy, na której mieszkam, ponieważ Niemcy lubią łamać ludziom języki nadając ulicom nazwy. Tabliczki nazw ulic przyciągają moją uwagę nie tylko dlatego, by zapamiętać drogę do domu, ale również dlatego że są dość nietypowe ;) 





Poznawanie dzielnicy wychodzi mi najlepiej przez odwiedzanie okolicznych knajp ;)
 Po części "zmusza" mnie do tego chwilowy brak kuchni, ale również jedno z moich ulubionych zajęć - czyli JEDZENIE :) 

 Lokalna kuchnia to oczywiście sznycle, golonka, kiełbaski, rolady, zupa kartoflana i kapusta. Wszystkiego dużo, tłusto i pysznie :) Ale jeśli już jeść tak "niezdrowo" to w dobrej knajpie nad Szprewą (Sprewa). Ulica Schiffbauerdamm, restauracja "Die Berliner Republic", której menu nie pogardziły wielkie niemieckie (i nie tylko) sławy, co potwierdzają liczne fotografie na ścianach wewnątrz lokalu.







Kolejnym kulinarnym miejscem w Mitte wartym odwiedzenia jest Hackescher Markt. 
Wieczorami miejsce po brzegi wypełnia się ludźmi degustującymi w niezliczonych lokalach. 
Morze piwa i niemieckich przysmaków :)


Sprawdzony adres na pyszne lokalne menu na Hackescher Markt :) 


Ale niemieckie specjały to nie tylko tłuściutnie mięso i tuczące kartofle. Jako starter, albo danie główne, dla tych o mniejszej pojemności żołądka polecam Pflaumkuchen, coś na kształt włoskiej pizzy, na zdecydowanie cieńszym cieście, z możliwością skomponowania z przeróżnych składników. My jedliśmy wersję z kurkami - PYCHA :)



W weekendy Hackescher Mark zamienia się w targowisko różności, bazar z warzywami, owocami, pamiątkami, wyrobami hand made i wszelakiej maści "pierdółkami".



Adres, dla którego pokocham to miejsce, to lodziarnia Haagen - Dazs.  
Swego czasu lody tego producenta można było kupić na Nowym Świecie w Warszawie. 
Niestety lokal zniknął ku mojej rozpaczy. W Berlinie będę mogła się raczyć moją ukochaną macadamią do woli ;) 

Coś czuję, że lokalna kuchnia w połączeniu z ukochanymi lodami zmienią mój rozmiar ;)





Niezwykle melodyjnie brzmiąca nazwa parku Monbijou przy  Oranienburger StraBe skusiła mnie, by do niego zajrzeć. Park jak park, drzewa, trawa, fontanna i plac zabaw dla dzieci. To co zwróciło moją szczególną uwagę, to wszech obecnie piknikujący ludzie. Całe rodziny, koce zastawione jedzeniem
 i znane polskiej kulturze działkowicza - grille ;) Ludzie traktują parki, jako dobro publiczne, z którego należy korzystać pełnymi garściami. Opalają się leżąc na trawnikach, z których nikt ich nie pogania, czytają, grają...cieszą się pogodą. 



Z drugiej strony Park Monbijou graniczy ze Szprewą. Spacer nad berlińską rzeką uważam za obowiązkowy ;) Można oczywiście przepłynąć się wzdłuż statkiem wycieczkowym, przy okazji poznając historię okolicznych budynków. 


Na zdjęciu poniżej siedziba pani Merkel.



Podczas sobotniego spaceru natknęłam się na latynoamerykańską fiestę z tańcami. 
Nie brakowało gapiów, ale i tancerzy.



Sztuka dla mas, czyli teatr po chmurką, tym razem szekspirowski "Hamlet", a przy okazji moja pierwsza lekcja niemieckiego. Ofelia z uporem maniaka powtarzała: "Hamlet, ich liebe auch", a ja za  groma nie wiedziałam, co znaczy to "auch". Już wiem - również, także :)



Spacerując ulicami Mitte...



 Oryginalny rower listonosza :)



Przeurocze sklepiki papierniczo - pierdółkowe, w których uwielbiam buszować, w poszukiwaniu takich cudów jak ten na zdjęciu poniżej ;)



Sklepy z oryginalnymi ciuchami, butami.



Maskami ;)



....i "sztuką użytkową ;)



Nigdy w życiu nie byłam w synagodze. Tą na Oranienburber StraBe odwiedzę na pewno. 



Pierwsze spostrzeżenie a propos Niemców. Są bardzo mili, życzliwi, pomocni. Język niemiecki nie brzmi tak najgorzej, gdy już otacza mnie zewsząd ;) Cudownie brzmi w ustach małych dzieci. Szkoda, że nic nie rozumiem, bo chętnie, bym zagadała do maluchów ;) Wadą Niemców jest to, że palą w miejscach publicznych, niestety również w restauracjach :(

W Niemczech wszystko jest groB/groBe. Cola zamówiona w lokalu dorównuje rozmiarem wielkiemu piwu. Niestety groBe są również usługi hydraulika ;) Na dzień dobry w wynajmowanym lokalu siadła nam kanalizacja, a za jej reanimację niemiecki Klempner (hydraulik - moja druga lekcja niemieckiego) zaśpiewał sobie 1/3 niejednej nauczycielskiej pensji w Polsce ;) Na szczęście szkody moralne pokryje właściciel mieszkania, więc nie skończy się na chlebie i wodzie w tym miesiącu. Nadal będę kulinarnie zwiedzać Berlin :) 

Na koniec, jak wisienka na torcie, ciekawostka kulinarna rodem z youtuba ;) 
Jak sobie poradzić bez kuchni (płyty, piekarnika, mikrofalówki), gdy ma się ochotę na parówki? Ugotować je w czajniku elektrycznym ;)

Jak dobrze, że mam wyedukowane dzieci ;)



Guten Appetit ;)