Miło mi słyszeć, że mój blog zyskał już pierwszych fanów :) Tania skorzystała z polecenia salonu fryzjerskiego i wyszła z niego bardzo zadowolona, natomiast Ewa z Przemkiem powtórzyli mój tour de Powiśle po knajpach i również nie szczędzili mi pochwał za rekomendację :) Inni zaś, mimo że jedynie "czytacze", dopraszają się częstszych wpisów ;) Hmmmmm, chyba powinnam nad tym pomyśleć, bo dzisiejszy wpis zbombarduje Was ilością zdjęć, informacji i bałaganem wszelakim, bowiem nazbierało się tego. Moje dzieci już zaczynają ze mnie drwić, że pstrykam zdjęcia jak opętana. "Cooo, znowuuuu na bloga????" A tak, przecie caaaaały świat czeka na moje wypociny ;)
Już za chwilę, już za momencik mija miesiąc, jak porzuciłam Warszawę na rzecz Berlina. Miesiąc dość intensywny, intrygujący, pełen nadziei i obaw, planów zrealizowanych i niezrealizowanych, bitew zwycięskich i przegranych...
Mam nadzieję, że nikogo nie rozczaruje moje podsumowanie, że Berlin jest absolutnie niezwykły, gdy odwiedza się go sporadycznie, ale gdy już się w nim mieszka i zakrada się paskudna codzienność, Berlin nieco traci na swej atrakcyjności ;) Nie jestem rozczarowana, zawiedziona, co to to nie. Postanowiłam, że pomiędzy sprzątaniem, gotowaniem, praniem, wyprowadzaniem psa
i pomocą dzieciom w nauce, będą zdobywać go krok po kroku - każdego dnia szukając jego magii ;)
Prawdę mówiąc, nie wiem, od czego zacząć...
Pogoda, hm, czasem wydaje mi się, że jestem w Londynie ;) Pada prawie codziennie, więc bez parasola ani rusz i zrobiło się jakby jesiennie. Szkoda, bo zwiedzanie pogodnego Berlina jest o wiele przyjemniejsze niż dżdżystego (ciekawe jak wymówiliby to Niemcy ;) ), więc nie ulegam lenistwu
i nabijam kilometry przemierzając go wzdłuż i wszerz.
A jak najlepiej zwiedzać Berlin? Oczywiście na rowerze :)
Oczekując na mój ukochany rower, który dojedzie do mnie w tym tygodniu (jeśli trzymać za słowo mojego dość niesłownego męża ;) ) wysługuję się pożyczonym w hotelu naprzeciwko domu (12 euro za dzień).
Zwiedzając ulice Mitte natknęłam się też na taki, mało praktyczny, ale jakże uroczy :)
Można też pokusić się o wypożyczenie super nowoczesnych dwukołowców segway'ów, ale to już chyba droższa zabawa.
Alternatywą dla roweru może być pachnący przeszłością trabancik. Podczas ostatniej przejażdżki rowerowej mijałam całą ich gromadę w przeróżnych kolorach. Kierowcy wyglądali na przeszczęśliwych, więc chyba gra jest warta świeczki. Kto wie, może i ja się kiedyś skuszę :)
No ale co zwiedzać. Obowiązkowo i na pierwszym miejscu - wyspę muzeów, składającą się z pięciu wspaniałych budynków, przepastnych w dzieła sztuki sięgających milionów lat jeszcze przed Chrystusem.
Pod tym adresem znajdziecie wszelkie informacje. Najlepiej jest rezerwować bilety przez internet na określoną godzinę, by uniknąć np. dwugodzinnej kolejki do Pergamonu (mnie czas oczekiwania dostatecznie zniechęcił, więc muzeum pergamońskiego nie zwiedziłam, zostawiając go sobie na później).
Nie zwiedziłam również jeszcze Muzeum Bodego, choć znajduje się najbliżej mojego domu. Pod jego murami każdej niedzieli rozpościera się wężyk stoisk ze starociami, gdzie za kilka euro można wyszukać prawdziwe cuda (jeśli ktoś lubi starocie). Pamiętam czasy mej miłości do staroci i antyków i coniedzielne wycieczki na Koło. Trochę mi już przeszło, a i targ z Koła chyba już zniknął, ale w Berlinie fascynatów starociami nie brakuje.
W zeszły weekend tuż za straganami, natknęliśmy się na niezwykłego muzyka grającego na kieliszkach. To była prawdziwa uczta dla ucha. Zresztą posłuchajcie sami :)
Z pięciu muzeów dotąd widziałam jedno - Starą Galerię Narodową. Zeszło weekendowym planem był Pergamon, ale plany są po to, by je zmieniać (zwłaszcza jak jest kolejka), więc powędrowaliśmy do Nowego Muzeum (otwartego w 2009 roku), gdzie główną atrakcją, przeniesioną z Pergamonu, jest popiersie przepięknej Nefretete.
Dla maniaków "selfi z czym popadnie" ostrzeżenie - w sali, gdzie wystawiona jest Nefretete, nie można robić zdjęć, więc selfi z królową odpada ;) Moje zdjęcie pochodzi ze sfotografowanej pocztówki, nie obawiajcie się, nie narobiłam "siary" ;)
Co poza Nefretete kryje Nowe Muzeum?
Mumie...
Ściany pokryte hieroglifami...
Biżuterię, którą Schlimann odkrył szukając wyśnionej Troi...
... a którą potem podarował żonie.
Są rzeczy, na które w muzeach zwracam szczególną uwagę, a mianowicie biżuteria :)
Fascynuje mnie, jak w danym czasie upiększały się kobiety (choć historia pokazuje, że nie tylko one potrzebowały błyskotek, by czuć się atrakcyjniejszymi).
Tu np. biżuteria znaleziona na terenie Polski w Prądach
w woj. Kujawsko - Pomorskim, powstała na przełomie 11 i 12 wieku.
Gdy przebieżka po muzeum przybiera nieco męczący tor (nie ukrywajmy, każde muzeum potrafi zmęczyć ;) ) szukam wśród eksponatów takich, które dodadzą mi energii, np. mnie rozbawią ;)
Pocieszny dziadziunio, prawda? ;)
To co w berlińskich muzeach jest absolutnie zachwycające, to budynki.
Przestronne, z rozmachem i oddechem, niezwykłe.
Jeśli ktoś marzy o prywatnej Nefretete, to za parę euro może ją nabyć w muzealnym sklepiku ;)
Podążając ścieżką muzeów, kolejne które odwiedziłam, choć trudno mi rzec, czy je polecam do zobaczenia ;) Po pół godzinie zwiedzania można już być nim zmęczonym, żeby nie rzec znudzonym, bo pomimo wielu wspaniałych eksponatów jest dość sztampowe. Muzeum Historyczne Niemiec.
Oczywiście znów przepiękna architektura.
Pięć rzeczy, które zwróciły moją uwagę w wyżej wymienionym muzeum to:
1. Absolutnie genialna mapa multimedialna pokazująca zmiany terytorialne na terenie Europy od 117 roku aż po współczesność. Serce ściska się na widok znikającej na moment z mapy Polski.
2. Zbroja rycerza z gustowną "osłoną" na rodowe klejnoty ;)
3. Demoniczna wręcz lalka - pojemnik na zabawki kuchenne dla dziewczynki z 1850 roku ;) Brrrr.
4. Przepiękna figura Chrystusa wyrzeźbionego w drewnie
5. Poza biżuterią zawsze zwracam uwagę na faktury materiałów na obrazach. Zachwyca mnie jak można za pomocą pędzla i farb uchwycić rodzaj materiału, w który przyodziany był model. Niezwykłe. Tu Maria Teresa w ujęciu z 1745 roku.
Dla chcących nieco innych wrażeń muzeum oferuje wystawy alternatywne, np. taką ;)
Po zwiedzaniu Muzeum Historycznego czułam się dość zmęczona ;)
No może nie na tyle, by walić głową w mur, ale byli tacy, którzy dobitnie wyrażali swoje zdanie ;)
Podczas ostatniego wpisu zaplanowałam i obiecałam zwiedzanie synagogi. Słowa dotrzymałam, ale szczerze mówiąc już dawno nie przeżyłam takiego zawodu, jak podczas tej wyprawy.
Za czasów swej świetności, a przede wszystkim istnienia (o czym za chwilę) synagoga na pewno zachwycała swą potęgą i wyglądem. Teraz po prostu jej nie ma!!! Widoczna z ulicy fasada budynku zwieńczona piękną kopułą, to wszystko, co zostało z ogromnego kiedyś budynku. Do zwiedzania pozostała jedynie sala (dumnie zwana muzeum), mieszcząca ocalałe elementy budowli i pamiątki oraz kopuła. Krótko mówiąc, jestem straszliwie rozczarowana... i zła, że oszukuje się ludzi obietnicą zwiedzania synagogi, której tak na prawdę nie ma.
Nie wszystko złoto, co się świeci ;)
Tak było.
To chciałam zobaczyć.
Ale budynek od tyłu niestety wygląda już tak.
To co zostało.
W okolicach Mitte jest kilka budynków związanych z kulturą żydowską. Wszystkie obwarowane są ochroną policji. Czyżby był problem z nietolerancją judaizmu w Niemczech?
Ulicami Berlina, a przynajmniej w jego centrum, przewija się tyle różnych narodowości, że trudno byłoby podejrzewać kogokolwiek o nietolerancję. Spora część to oczywiście turyści, ale sami Berlińczycy są wielu nacji, kolorów skóry, odmiennych od reguły sposobów na prezentowanie własnego ja. Ogromna liczba osób ma tatuaże (również takie, które pokrywają znaczną część ciała wkraczając nawet na twarz). Noszą się bez zwracania uwagi na modę. Włosy często mają pomalowane na czerwono albo niebiesko. Jest kolorowo :) I nikogo to nie peszy, dziwi, szokuje. Tylko ja ukradkiem obserwuję ;)
Skrycie myślę o małym tatuażu, pamiątce z Berlina, ale jak na razie brak mi odwagi, a przede wszystkim pomysłu ;)
Wracając do zwiedzania. Następnymi obiektami w kategorii "must see in Berlin" (które mam nadzieję zrealizuję w najbliższym czasie) będą:
1. Reichstag
2. Katedra
3. Friedrichstadt Palast :)
Wielkie taneczne show, na które się wybieram wystawiane jest do przyszłego roku, więc mam nadzieję, że się załapię :)
W Warszawie mamy Łazienki Królewskie, Berlińczycy mają GroBer Tiergarten.
Park jest przeogromny i co miłe, dostępny w całości dla rowerzystów i posiadaczy psów :)
Warto go zjechać rowerem przy okazji zaliczając Bramę Brandenburską.
Przy okazji weekendowej wycieczki można natknąć się np. na przedłużającą się imprezę wieczoru kawalerskiego :)
Tym "przeuroczym" panom Polska na szczęście kojarzyła się z Robertem Lewandowskim a nie wódką, jak zwykliśmy słyszeć wcześniej ;)
Berlin to miasto niezliczonych galerii sztuki współczesnej. Na ulicy, którą codziennie przemierzam
z córką odprowadzając ją do szkoły, jest ich około 10. Nie przesadzam. Zastanawia mnie, z czego ci artyści się utrzymują, bo tłumów w nich nie widać, a i sztuka często jest raczej alternatywna ;)
Nie to żebym nie ceniła sztuki współczesnej, prawda jest taka, że nie bardzo ją rozumiem i nie umiem odebrać ;) Ale nie ignoruję, zwiedzam i wyrabiam sobie własne zdanie ;)
Niespodzianie okazało się, że nauczyciel plastyki mojej córki też aspiruje do miana artysty i ma swoją wystawę. Nie omieszkaliśmy jej odwiedzić. Odbiór sztuki pana, którego nazwiska niestety jeszcze nie zapamiętałam, pozostawiam waszej ocenie :)
Alexanderplatz - tam zmierzają ci, którzy chcą z bliska zobaczyć wieżę telewizyjną, ale również ci, którzy głodni są shoppingu :)
Odkąd przyjechaliśmy do Berlina częstym widokiem były rzesze pieszych z torbami Primark'u. Moja przyjaciółka Jusia odkryła ten sklep przy jednej z wizyt w Berlinie i nie mogła wyjść z podziwu niskich cen. Ilość obserwowanych papierowych toreb w rękach zwiedzających ostatecznie przekonały mnie, że i ja muszę tam zajrzeć ;)
Ceny niesamowite - bluzki za 3 euro, spodnie nawet po 7, kurtki do max 20 euro. WOW!!!
Jeśli miałabym porównać jakość produktów tej marki do mi znanej, to są to rzeczy podobne do H&M, C&A, choć mój syn twierdzi, że wyglądają dużo lepiej niż przeze mnie wymienione.
W każdym razie ceny przyciągają.
Wszyscy mają torbę z Primark'u, mam i ja ;)
Primark jest rzeczywiście tani, ale produkty w sklepach spożywczych, chemia, kosmetyki wydają się być nieco droższe niż w Polsce. A wszystko za sprawą euro. Wszyscy zaokrąglają do euro, a dla nas to już (w zależności od kursu) minimum 4 złote. Trzeba stale w głowie mieć przelicznik, bo niewinnie wyglądające 3 euro za gałkę lodów w mojej ulubionej lodziarni,
to już polskie 12 złotych ;)
Nadal nie mamy kuchni, ale rozczaruję was, parówek nie gotuję już w czajniku elektrycznym ;)
Ten przeszedłszy kilkukrotne odparzanie nadal służy nam w celach gotowania wody. Na czas oczekiwania na płytę i piekarnik posługuję się metalową płytą na prąd zakupioną w Saturnie
i niejednokrotnie wspinam się na wyżyny moich kulinarnych umiejętności posługując się jednym "palnikiem" ;)
A teraz coś dla wielbicieli mojego "artystycznego" talentu ;) Szyję, zdaje się dużo więcej niż
w Warszawie, więc można rzec, że Berlin mi służy :) Na tapecie kontynuacja projektu epokowych kolczyków. 4 pary powstały podczas ostatniego miesiąca (Empire i Biedermeiery jeszcze nie publikowane na fb) :)
Ciekawych przebiegu prac nad epokowym projektem odsyłam do mojego fp:
Rangę mojej pracy podnosi fakt, iż moje kolczyki są częścią większego projektu duetu Jeziorska-Łęczycka. 22 listopada w oranżerii Pałacu w Wilanowie odbędzie się widowisko modowe pt.: "Blichtr & Glamour - pokaz mody końca Belle Epoque i Dwudziestolecia Międzywojennego" jako zwieńczenie akcji Młodość dla Doświadczenia. W sukniach zaprojektowanych i uszytych przez Ulę i Martynę oraz w moich kolczykach wystąpią dziewczyny z programu Debiutantki :)
Tak więc jest się czym pochwalić ;)
Podsumowując, mam się dobrze, a nawet nieźle.
Jedno w czym nawaliłam, to nauka języka ;)
Ale poprawię się i już wkrótce zapiszę na kurs niemieckiego, obiecuję :)
TSCHUS
(szlag, nie mam "u umlautu" na klawiaturze) ;)
No to w takim razie - CZEŚĆ :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz