wtorek, 1 września 2015

"Meine erste Woche in Berlin"

  

Klamka zapadła, rzekło się A, więc jest i B, czyli Berlin. Od środy zeszłego tygodnia jestem berlinianką ;) Mam za sobą nierówną walkę z pakowaniem i przeprowadzką, kosztem nieprzespanych nocy, bólu kręgosłupa i niekończącego się morza kartonów jeszcze w Warszawie i już w Berlinie. 
Ni w ząb nie szprecham po niemiecku poza podstawowymi zwrotami grzecznościowymi, przedstawieniem się, powiedzeniem ile mam lat (tu mogę pofantazjować ;)), gdzie mieszkam i że mam psa, dzieci i męża. Uhuuu, niewiele tego, więc czeka mnie dłuuuuuuga droga nauki, albo
 i jeszcze dłuższa. Na szczęście większość Niemców mówi po angielsku, no chyba że jest się hausmaisterem lub hydraulikiem, wtedy przydaje się mąż poliglota ;) lub stara jak świat komunikacja na migi. Nagłe potrzeby zmuszają mnie do przyjaźni w wujkiem google tłumaczem lub papierowym słownikiem. Niby mam trzy dyplomy, ale w sytuacjach, gdy kompletnie brakuje mi umiejętności powiedzenia tego, co chcę powiedzieć, czuję się makabrycznie niedouczona ;) 
Nic to, co nas nie zabije, to nas wzmocni. Małymi kroczkami zbuduję swój inteligentny obraz na nowo ;)

  Jutro mija tydzień mojego berlińskiego życia, czas na małe podsumowanie pierwszych wrażeń :)
Po pierwsze, jeśli tracić serce dla jakiejś berlińskiej dzielnicy to z pewnością powinna to być Prenzlaur Berg - zagłębie kamienic z pięknymi bramami, różnistymi knajpami, uroczymi uliczkami
 i tym niezwykłym klimatem, że chce się tam bywać, spacerować, degustować, ładować akumulatory. 
Jestem totalnie urzeczona bramami kamienic. Co trzecie wejście do budynku w dzielnicy Prenzlauer Berg to istne dzieło sztuki. Codzienna przyjemność wchodzenia przez takie drzwi warta jest grzesznego uczucia zazdrości.






Mi przyszło mieszkać w dzielnicy Mitte (berlińskim centrum), któremu również nie brakuje uroku, jedynie jest w nim nieco głośniej i tłoczniej od turystów ;)
Na co należy uważać przechadzając się po berlińskich ulicach? Na ROWERZYSTÓW!!!!!!! 
Są wszechobecni, pojawiają się nie wiadomo skąd i prują po ulicach z dużą prędkością. Nie jest trudno być potrąconym przez rowerzystę, którzy na ulicach czują się panami świata, więc oczy trzeba mieć wokoło głowy. Komunikacja rowerowa ma oczywiście swoje dobre strony. Cały Berlin można zjeździć rowerem, wypożyczalnie i miejsca postojowe dla rowerów są niemal na każdym rogu. Ekologicznie i zdrowo, popularne nawet wśród panów w gajerkach i wypucowanych bucikach. 



Z trudem nauczyłam się nazwy ulicy, na której mieszkam, ponieważ Niemcy lubią łamać ludziom języki nadając ulicom nazwy. Tabliczki nazw ulic przyciągają moją uwagę nie tylko dlatego, by zapamiętać drogę do domu, ale również dlatego że są dość nietypowe ;) 





Poznawanie dzielnicy wychodzi mi najlepiej przez odwiedzanie okolicznych knajp ;)
 Po części "zmusza" mnie do tego chwilowy brak kuchni, ale również jedno z moich ulubionych zajęć - czyli JEDZENIE :) 

 Lokalna kuchnia to oczywiście sznycle, golonka, kiełbaski, rolady, zupa kartoflana i kapusta. Wszystkiego dużo, tłusto i pysznie :) Ale jeśli już jeść tak "niezdrowo" to w dobrej knajpie nad Szprewą (Sprewa). Ulica Schiffbauerdamm, restauracja "Die Berliner Republic", której menu nie pogardziły wielkie niemieckie (i nie tylko) sławy, co potwierdzają liczne fotografie na ścianach wewnątrz lokalu.







Kolejnym kulinarnym miejscem w Mitte wartym odwiedzenia jest Hackescher Markt. 
Wieczorami miejsce po brzegi wypełnia się ludźmi degustującymi w niezliczonych lokalach. 
Morze piwa i niemieckich przysmaków :)


Sprawdzony adres na pyszne lokalne menu na Hackescher Markt :) 


Ale niemieckie specjały to nie tylko tłuściutnie mięso i tuczące kartofle. Jako starter, albo danie główne, dla tych o mniejszej pojemności żołądka polecam Pflaumkuchen, coś na kształt włoskiej pizzy, na zdecydowanie cieńszym cieście, z możliwością skomponowania z przeróżnych składników. My jedliśmy wersję z kurkami - PYCHA :)



W weekendy Hackescher Mark zamienia się w targowisko różności, bazar z warzywami, owocami, pamiątkami, wyrobami hand made i wszelakiej maści "pierdółkami".



Adres, dla którego pokocham to miejsce, to lodziarnia Haagen - Dazs.  
Swego czasu lody tego producenta można było kupić na Nowym Świecie w Warszawie. 
Niestety lokal zniknął ku mojej rozpaczy. W Berlinie będę mogła się raczyć moją ukochaną macadamią do woli ;) 

Coś czuję, że lokalna kuchnia w połączeniu z ukochanymi lodami zmienią mój rozmiar ;)





Niezwykle melodyjnie brzmiąca nazwa parku Monbijou przy  Oranienburger StraBe skusiła mnie, by do niego zajrzeć. Park jak park, drzewa, trawa, fontanna i plac zabaw dla dzieci. To co zwróciło moją szczególną uwagę, to wszech obecnie piknikujący ludzie. Całe rodziny, koce zastawione jedzeniem
 i znane polskiej kulturze działkowicza - grille ;) Ludzie traktują parki, jako dobro publiczne, z którego należy korzystać pełnymi garściami. Opalają się leżąc na trawnikach, z których nikt ich nie pogania, czytają, grają...cieszą się pogodą. 



Z drugiej strony Park Monbijou graniczy ze Szprewą. Spacer nad berlińską rzeką uważam za obowiązkowy ;) Można oczywiście przepłynąć się wzdłuż statkiem wycieczkowym, przy okazji poznając historię okolicznych budynków. 


Na zdjęciu poniżej siedziba pani Merkel.



Podczas sobotniego spaceru natknęłam się na latynoamerykańską fiestę z tańcami. 
Nie brakowało gapiów, ale i tancerzy.



Sztuka dla mas, czyli teatr po chmurką, tym razem szekspirowski "Hamlet", a przy okazji moja pierwsza lekcja niemieckiego. Ofelia z uporem maniaka powtarzała: "Hamlet, ich liebe auch", a ja za  groma nie wiedziałam, co znaczy to "auch". Już wiem - również, także :)



Spacerując ulicami Mitte...



 Oryginalny rower listonosza :)



Przeurocze sklepiki papierniczo - pierdółkowe, w których uwielbiam buszować, w poszukiwaniu takich cudów jak ten na zdjęciu poniżej ;)



Sklepy z oryginalnymi ciuchami, butami.



Maskami ;)



....i "sztuką użytkową ;)



Nigdy w życiu nie byłam w synagodze. Tą na Oranienburber StraBe odwiedzę na pewno. 



Pierwsze spostrzeżenie a propos Niemców. Są bardzo mili, życzliwi, pomocni. Język niemiecki nie brzmi tak najgorzej, gdy już otacza mnie zewsząd ;) Cudownie brzmi w ustach małych dzieci. Szkoda, że nic nie rozumiem, bo chętnie, bym zagadała do maluchów ;) Wadą Niemców jest to, że palą w miejscach publicznych, niestety również w restauracjach :(

W Niemczech wszystko jest groB/groBe. Cola zamówiona w lokalu dorównuje rozmiarem wielkiemu piwu. Niestety groBe są również usługi hydraulika ;) Na dzień dobry w wynajmowanym lokalu siadła nam kanalizacja, a za jej reanimację niemiecki Klempner (hydraulik - moja druga lekcja niemieckiego) zaśpiewał sobie 1/3 niejednej nauczycielskiej pensji w Polsce ;) Na szczęście szkody moralne pokryje właściciel mieszkania, więc nie skończy się na chlebie i wodzie w tym miesiącu. Nadal będę kulinarnie zwiedzać Berlin :) 

Na koniec, jak wisienka na torcie, ciekawostka kulinarna rodem z youtuba ;) 
Jak sobie poradzić bez kuchni (płyty, piekarnika, mikrofalówki), gdy ma się ochotę na parówki? Ugotować je w czajniku elektrycznym ;)

Jak dobrze, że mam wyedukowane dzieci ;)



Guten Appetit ;)

2 komentarze: